Szczypta Świata daje posmakować egzotyki
W Szczypcie Świata każdy towar jest grubo opakowany w historię o sobie. Zakup wiąże się zwykle z mnóstwem informacji o ludziach, którzy go stworzyli, technikach jego produkcji i drodze, jaką przebył.
Sprzedawać zaczęli wśród znajomych, potem zaś, w 2005 roku, powstała ich własna domena internetowa, którą mogli zapełnić całą gamą swoich pomysłów. Na szczyptowych stronach można znaleźć opowieści o dalekich krajach, ich mieszkańcach, kunszcie ich rękodzieła i materiałach, z jakimi pracują (szczyptaswiata.info). Można też podziwiać intrygujące zdjęcia z podróży po świecie. W sklepie (szczyptaswiata.pl) każdemu produktowi towarzyszy krótki, twórczy opis, który wywołuje uśmiech, ale jednocześnie informuje o przedmiocie i podaje odnośnik do artykułu o jego twórcach lub sposobie jego wykonania. „To zrobił człowiek, a nie wyszło z maszyny“, mówi Aga, dla której najistotniejsze jest, żeby rzeczy nie były bezimienne. „Po drugiej stronie produktu też ktoś był“. Warsztaty tradycyjnych, lecz niezwykłych, technik też są w repertuarze. Prowadzili je między innymi na Dniu Uchodźcy i innych imprezach plenerowych (warsztaty biżuterii, ceramiki, strojów). Aby zaktywizować miłośników egzotyki organizują regularnie konkursy. Ostatni skierowany był do rodziców, którzy odkryli wygodę i przyjemność noszenia swoich maluchów w chustach okręcanych wokół ciała, na wzór rodziców z Afryki i Ameryki Łacińskiej. Konkurs miał tytuł „Mamo, tato, zamotaj bobasa!“.
Ponieważ powiększenie się rodziny Agi i Borysa o małego Mieszka oznaczało odłożenie na chwilę paszportów, do pozyskiwania towarów zaczęli wykorzystywać kontakty, które nawiązali podczas podróży i nie tylko. Jeśli chodzi o Amerykę Łacińską mają już rozeznanie, gdzie można dostać wartościowe rzeczy. Polecają swoim znajomym ludziom gdzie iść, co kupić. Są to głównie latynosi, na tyle zaufani, aby właściciele sklepu mogli posyłać im sumy potrzebne na dokonanie zakupów i pokrycie kosztów transportu. Przy tym eksport czegokolwiek z Kolumbii lub Ekwadoru jest skomplikowany. Piętrzą się formalne przeszkody, choćby takie, że potrzeba dowodu, iż nie wywożą prekolumbijskich dóbr kultury lub chronionych roślin. Dodatkowo biurokracja polska i latynoska nie działają bezkolizyjnie i zdarza się, że zmuszają do wielokrotnego krążenia z fakturami różnego formatu. Początkowo w części formalnej pomagał przyjaciel Agi – Kolumbijczyk po studiach prawniczych, z czasem udało się zaktywizować samych Indian do wgryzienia się przynajmniej w część biurokracji. Po dwóch latach bogotański znajomy, który przetarł szlaki, przekazał swoje zadanie miejscowemu chłopakowi z wioski.
Z drugiej strony prowadzący Szczyptę znają osoby, które regularnie jeżdżą do Afryki zaopatrywać się w oryginalne wyroby. Tym kanałem zdobywają np. gliniane duszki, wypalane w ogniskach przez Malawijczyków. Już w tym roku jednak wrócą do samodzielnego sprowadzania dużej części produktów, dzięki czemu będą mogli sami wybierać najładniejsze przedmioty i, co ważne, unikać pośredników zawyżających końcową cenę produktów.
We Wrocławiu działają obecnie dwa sklepiki firmowe pod szyldem Szczypty. Aga i Borys zaczęli od stoisk we wrocławskich galeriach: Pasażu Grunwaldzkim i Magnolia Park, ale szybko okazało się, że ich produkty nie są przeznaczone dla masowego odbiorcy spędzającego weekendy w centrach handlowych. Przenieśli sklep w boczną uliczkę Nehringa 200m dalej. Okazało się, że zainteresowani i tak do niego trafili i, ku zaskoczeniu właścicieli, już od pierwszego dnia zaczął zarabiać na siebie. Co ważne, mogli sklepik urządzić dokładnie tak jak chcieli, a nie jak sugerowali spece od wizerunku galerii handlowych, a ich pracownicy mieli znacznie lepsze warunki pracy (na przykład nie musieli pracować w niedzielę, mogli zamykać sklep na przerwę w ciągu dnia i nie musieli mieć sklepu otwartego przez 12 godzin dziennie – do tej pory te wszystkie sprawy spędzały Adze sen z powiek). Drugi lokal, większy, wybrali w bardziej centralnej lokalizacji przy ulicy Kazimierza Wielkiego w bramie. Celowo znaleźli lokal większy, z dwoma pomieszczeniami, dwoma wejściami i innymi udogodnieniami. Tu oprócz sklepu miało powstać coś jeszcze.
Lokal ma zarabiać jako Yerbaciarnia – co ciekawe pomimo iż yerba mate można coraz częściej spotkać zwłaszcza w większych miastach, to jest to pierwszy i na razie jedyny tego typu lokal w Polsce (można tam napić się każdej dostępnej w Polsce yerba mate, również yerba mate fair trade, i zasięgnąć profesjonalnej informacji o ceremonii parzenia tego trunku). Oprócz tego nabyć można ją wraz z akcesoriami do parzenia w domu. Bywalcy yerbaciarni oprócz samej yerba mate, napić się mogą pysznej kawy z Etiopii czy Meksyku, przegryźć na przykład suszonym mango, ziarnami kawy w czekoladzie czy czipsami z manioku – oczywiście pochodzącymi ze sprawiedliwego handlu (w przypadku yerba mate tylko jeden gatunek ma certyfikat fair trade). Menu zamykają domowe ciasta i soki owocowe i warzywne bez konserwantów. Trzeba przyznać, że wiele osób szuka po prostu atrakcyjnego, oryginalnego prezentu, a tacy wybierają często właśnie mate albo sziszę. Fajki wodne stanowią drugą popularną grupę produktów. Z tymi towarami właściciele sklepu nie mają już tak osobistej relacji, nie jest to też coś, z czym poważnie wiążą swoją przyszłość – sami nie palą i fajki wodne tolerują jako część kultury, nie mając do nich osobistego przekonania. Poza tym w ofercie jest coraz więcej artykułów spożywczych pochodzących ze Sprawiedliwego Handlu: kawy, herbaty, słodycze, przyprawy, ryż i inne. Ale najważniejsze, że będą mogli organizować spotkania, pokazy i slajdowiska o krajach Południa. Pierwszy, o Lesotho „gdzie król chodzi w kocu“, już zainaugurował lokal i zakończył się sukcesem. Pomimo minimalnej reklamy na sali był komplet widzów. Na następne weekendy zaplanowane są pokazy z kolejnych wypraw, spotkanie z antropologiem dotyczące indiańskich społeczności w Meksyku, filmy dotyczące sprawiedliwego handlu, a na początek lutego swoją wizytę zapowiedział Wojciech Cejrowski.